No więc mam te kilkanaście lat. Chłopaki imprezują, ćpają, piją, a ja od używek trzymam się z daleka. – Dawaj, napij się, stary – namawiają kumple. – Nie piję, bo trenuję, ziom – brzmi najczęściej moja odpowiedź. Wtedy już regularnie chodzę na siłownię, gdzie w ramach treningu walczymy czasami z kolegą w rękawicach. To on pewnego dnia rzuca: – Chodzę na MMA, nie chcesz spróbować? I tak zaczęła się moja przygoda ze sztukami walki. Sport był dla mnie wtedy codziennością, nie musiałem się do niego motywować. Biegałem, ćwiczyłem, bo miałem głębokie przekonanie, że dobra forma to zdrowy organizm i lepsze życie.
Na mojej drodze stał słup wysokiego napięcia. Wspiąłem się na niego bez trudu. Spadłem po tym, jak złapałem przewody i poraził mnie prąd. Nic więcej nie pamiętam. Błysk. Karetka. Patrzę na moją czarną, spaloną rękę. Ciemność.
Kolejny ważny krok to korzystanie z „traktora” – tak nazywam szpitalny wózek, toporny, ze słabo napompowanymi kołami, na który w końcu mnie sadzają. Rodzice obiecują, że po wyjściu kupią mi elektryczny, ale ja nie chcę. Już od pewnego czasu inspirują mnie niepełnosprawni, których historie znalazłem w internecie, a którzy jeżdżą na wózkach długie dystanse, podróżują, przemierzają świat, biorą udział w maratonach. Jeśli zostanę na wózku, też tak chcę!
Już dostępna w księgarniach!