- Jaki miałeś plan, gdy zaczynałeś pisać kontynuację „Piątej Fali”? - Od samego początku miałem świadomość, że czytelnicy mają już pewne własne założenia i oczekiwania co do bohaterów stojących w obliczu inwazji, przez co mogą nie wytrzymywać uważnej lektury. Niektórzy odkładali pierwszy tom zupełnie zagubieni lub poirytowani, podejrzewając – niesłusznie - że nie mam pojęcia, co robię. W drugim tomie odpowiadam częściowo na najważniejsze pytanie zawarte w pierwszej powieści: „jaki jest sens tych wszystkich wydarzeń?”. Pozostałe odpowiedzi pojawią się w finałowej części.
Musiałem również wyjaśnić dalsze losy Evana Walkera, jednej z kluczowych postaci pierwszego tomu. O to właśnie najczęściej dopytywali czytelnicy: „Co się stało z Evanem?”. „Bezkresne Morze” przynosi ostateczną odpowiedź na to pytanie.
Największym wyzwaniem przy pisaniu drugiego tomu było to samo, co w przypadku pierwszej części: jak opowiedzieć spójną historię, wykorzystując różne perspektywy. W „Bezkresnym Morzu” wprowadzam dwa nowe głosy: Ringer oraz Pączka, dziecka-żołnierza. Oczywiście Cassie również dopuszczam do głosu – nie potrafiłbym jej uciszyć.
- To proste – dzięki temu udaje się wytworzyć napięcie. Rozpoczęcie od postaci, z którą czytelnik nie jest jeszcze zaznajomiony, stoi wbrew oczekiwaniom odbiorców i zmusza ich do uważniejszej lektury. Chciałem, by jak najszybciej poznali Ringer, ponieważ odgrywa kluczową rolę w dalszym ciągu tej historii. Dodatkowo Ringer jest dla mnie niezwykle interesująca z perspektywy pisarskiej. Cassie to bardzo bezpośrednia dziewczyna, zawsze wykłada kawę na ławę, nie bawi się w niedopowiedzenia, z kolei Ringer jest jak płynący lodowiec, którego trzy piąte kryją się pod powierzchnią. Stanowi wyzwanie zarówno dla tych, którzy ją otaczają, jak i dla mnie jako osoby, która ją stworzyła.
- „Bezkresne Morze” zostało objęte ścisłym zakazem upubliczniania przed oficjalną premierą. Spodziewasz się, że czytelnicy będą zaskoczeni jego treścią?
- Tak, myślę, że będą zaskoczeni, chociaż prawdopodobnie z nieco innych powodów, niż mogłoby się wydawać. Najlepszą rzeczą w pisaniu thrillerów czy jakichkolwiek historii z suspensem opowiadanych z pierwszoosobowej perspektywy, jest to, że momentalnie angażują czytelnika. A narratorami tej historii, podobnie jak w przypadku pierwszej części, są bohaterowie, którzy ze względu na przyjęte przez siebie założenia mają zaburzony lub ograniczony ogląd całej sytuacji, a to, co wiedzą, niekoniecznie jest prawdą. Ringer przytacza starą opowieść o sześciu ślepcach, którzy napotkali słonia i uświadamia sobie, że cała ludzkość od momentu pojawienia się statku-matki, znajduje się w dokładnie takiej właśnie sytuacji. Nic nie jest tym, na co wygląda. Przybysze to słoń z tej anegdoty, a my jesteśmy jak ślepcy, którzy wciąż nie znają prawdy o inwazji.
- Jesteś zaangażowany w tworzenie filmowej adaptacji „Piątej Fali”? Czy drugi tom również doczeka się ekranizacji? - Jestem w to wszystko niezwykle mocno zaangażowany. Mój głos jest brany pod uwagę przy wszystkich ważniejszych decyzjach, oddzwaniają do mnie najważniejsi ludzie z branży filmowej. Ciągle jednak muszę pamiętać o jednej, niezwykle ważnej sprawie: ja piszę książki, oni kręcą filmy. Szanujemy nawzajem swoją pracę – oni nie mówią mi, jak mam pisać, a ja nie mówię im, jak mają wykonywać swoją robotę. Aby stworzyć film, nawiązali kontakt z wieloma utalentowanymi ludźmi, natomiast ja, w celu napisania książki, muszę nawiązać kontakt z wieloma demonami w mojej głowie (oraz moją redaktorką, która również jest mocno demoniczna… żartuję!)
Według planu, mają powstać trzy filmy i mam nadzieję, że tak właśnie się stanie. Wiele zależy od tego, jaki będzie odbiór pierwszej części. Tak właśnie działa Hollywood.
- Jakie reakcje były dla ciebie najbardziej zaskakujące po premierze „Piątej Fali”? - To książka, którą ludzie albo kochają, albo jej nie znoszą. Tak bywa z większością moich powieści, ale nie znam przyczyny. Jednak wolę to niż całkowitą obojętność. Mój tekst ukazał się w tak wielu krajach po raz pierwszy – jak na razie w trzydziestu czterech lub trzydziestu pięciu – w związku z czym dostaję mnóstwo wiadomości od zagranicznych fanów. Być może wydaje im się, że jestem poliglotą, jednak prawda jest taka, że cały czas muszę korzystać z internetowych narzędzi tłumaczących.
- Moim zdaniem, obie części opowiadają o inwazji obcych nieprzystającej do utartych, popkulturowych schematów. Centralną kwestią w obu tomach jest to, czy, po zniszczeniu całej cywilizacji, pojedynczy ludzie są w stanie zachować swoje człowieczeństwo? Pojawiają się pytania o to, co definiuje nas jako ludzi i co sprawia, że jesteśmy (lub nie) tacy wyjątkowi – pomijając oczywiste i wyczerpujące odpowiedzi podawane przez naukowców. Innymi słowy, pytam: „Co u diabła, jest w nas takiego niezwykłego? Czy los jednej osoby może być ważniejszy niż dobro większości?”
To dość trudne pytania jak na powieść science-fiction, przeznaczoną dla młodszego czytelnika, dlatego też ciągle muszę pamiętać, że najlepiej się opowiada, pokazując wydarzenia, a wysadzanie różnych rzeczy w powietrze jest zawsze doskonałą zabawą. Podobnie jak całowanie. Nie należy zapominać o całowaniu.