Aktualności

„Jak kocham, to ekstremalnie”. Wywiad z Rainbow Rowell

„Jak kocham, to ekstremalnie”. Wywiad z Rainbow Rowell

Data dodania: 2.02.2016

Rainbow
Rowell, autorka „Linii serc”, o najnowszej książce, magii telefonów
stacjonarnych i o tym, jak to jest być „pomniejszą kuzynką” księżniczki Lei z
„Gwiezdnych Wojen”.


 


Skąd wzięła się „Linia serc”?


Zaczęło się od naprawdę głupiego pomysłu: od historii kobiety, która gubi swój telefon
komórkowy i całe jej życie się rozpada. Szybko zrobiło się z tego coś naprawdę
niezwykłego: moja bohaterka, Georgie, 38-letnia scenarzystka, przypadkiem
znajduje telefon, który pozwala jej zadzwonić do męża z czasów, kiedy jeszcze
nie byli małżeństwem. Uważam zresztą, że jest coś magicznego i romantycznego w
telefonach stacjonarnych. Kiedyś były bardzo ważną częścią naszego życia –
pamiętacie czekanie na telefon? – a teraz są prawie bezużyteczne.


Początek był więc błahy, a ostatecznie książka podejmuje całkiem poważne kwestie – że małżeństwo
zmienia się w czasie i że w dniu ślubu nie mamy najmniejszego pojęcia, co
oznacza połączenie z kimś swojego życia.


No właśnie, „Linia serc” jest bardziej o
tym, co się dzieje po niż przed „a potem żyli długo i
szczęśliwie”, co nie jest typowym tematem literatury młodzieżowej. Dla kogo tym
razem pisałaś – dla nastolatek czy ich mam?


Kiedy piszę książkę, tak naprawdę nie zastanawiam się, kto będzie ją czytał. Skupiam
się na moich postaciach i tym, jak najlepiej opowiedzieć ich historię. Moje
czytelniczki mają naście lat, a czasem są dorosłe. Ja też lubię czytać o
najrozmaitszych ludziach, o bohaterach znajdujących się w różnych momentach
swojego życia. Mam nadzieję, że „Linia
serc” 
spodoba się i mamom, i córkom.


„Eleonorze i Parkowi” nie dałaś szczęśliwego
zakończenia, bo – jak stwierdziłaś – gdy się ma 17 lat, nie ma jeszcze
zakończeń, są tylko początki. A kiedy się ma 38 lat, jak Georgie…?


No cóż, póki człowiek żyje, nie ma ostatecznych zakończeń! A nawet i po śmierci,
kto wie?


Ale faktycznie, decyzje, które podejmuje Georgie, są poważniejsze niż te, przed
którymi stają moi nastoletni bohaterowie. Georgie jest starsza, bardziej „zakorzeniona”
w życiu, które prowadzi. Jej decyzje wpływają na losy jej dzieci. Ma też mniej
czasu na to, żeby zawrócić ze źle obranej ścieżki.


„Eleonora i Park” dzieje się w latach
osiemdziesiątych, „Linia serc” częściowo w dziewięćdziesiątych. Obie powieści są zanurzone w ówczesnej
popkulturze – muzyce, filmach, serialach. Czy dla twoich nastoletnich
czytelniczek to nie jest „dawno, dawno temu w odległej galaktyce”?


Nie sądzą. Wiele z popularnych w latach osiemdziesiątych rzeczy, o których
napisałam w „Eleonorze i Parku”, jest
wciąż – a nawet bardziej – popularne dziś, stało się wręcz kultowe. Na przykład
zespół The Smiths czy komiksy i filmy o X-Menach. Dlatego nastolatki wcale nie
są zagubione w tych popkulturowych odniesieniach.


Zresztą, w książce najważniejsza jest dobra historia, nie jej tło. Kiedy ja byłam
nastolatką, uwielbiałam „Małe kobietki”.
I nigdy nie przeszkadzało mi to, że akcja książki dzieje się w dziewiętnastym
wieku.


Bohaterką twojej poprzedniej książki, „Fangirl”,
jest prawdziwa fanka. Taka, co to nie tylko czyta wszystkie książki ulubionego
autora, ale też wiesza plakaty z jej ulubionymi bohaterami i sama pisze
fanfiction. Czy czerpałaś tu z własnych doświadczeń, a jeśli tak, to kogo/czego
byłaś fanką?


Zawsze byłam osobą, która ma ekstremalne uczucia wobec popkultury. Jeśli już coś mi
się podoba, prawdopodobnie się w tym zakocham – a jak już coś pokocham, no to
nie mogę się tym nasycić i ciągle chcę więcej. I zawsze używałam rzeczy, które
kocham, do definiowania samej siebie. Na zasadzie: „Kocham Beatlesów, a ich
muzyka jest ważną częścią tego, kim jestem”.


Moją pierwszą fanowską obsesją były „Gwiezdne wojny”.
Przez całą szkołę podstawową żyłam w świecie „Gwiezdnych wojen”. Razem z moją najlepszą przyjaciółką wymyślałyśmy
sobie przygody. Ona zawsze była księżniczką Leią, ponieważ miała ciemne włosy i
swój zabawkowy miecz świetlny. Mnie przypadała rola jej kuzynki, pomniejszej
księżniczki Leah.


Gdy dorastałam, zrobiło się tego więcej: „X-Meni”, „Piękna i Bestia”, „Alicja w Krainie Czarów”, Wham!, ponownie „Gwiezdne wojny”, tym razem prequele, „Jezioro marzeń”, Harry Potter...


Dziś natomiast największe fanowskie emocje wzbudza we mnie „Sherlock”.


Ten z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej?


Tak.


Niektórzy krytycy uważają, że
oba te zjawiska – popularność literatury młodzieżowej, tzw. Young Adults, wśród
trzydziesto- i czterdziestolatków oraz kinowa dominacja superbohaterów i filmów
typu „Gwiezdne wojny” – to oznaka, że
społeczeństwo dziecinnieje. Kultura wysoka jakoby umiera, bo czytelnikom i
widzom nie chce się wysilać. Co byś im odpowiedziała?


Nie sądzę, żebym miała im cokolwiek do powiedzenia! Staram się unikać bezsensownych
sporów. Ludzie, którzy uważają, że literatura dla młodzieży jest prosta albo
wręcz ogłupiająca, zazwyczaj niewiele jej przeczytali.


Uważam, że dorośli czytają powieści z półki Young Adults po pierwsze, dlatego że jest
ona emocjonalnie uczciwa, po drugie, każdy dorosły nie tak znowu dawno temu był
nastolatkiem. Okres szkoły średniej jest ważny dla nas wszystkich – to w tym
czasie stajemy się osobą, którą jesteśmy w życiu dorosłym. To naturalne, że
dorośli chcą o tym zarówno czytać, jak i pisać.


A gdybyś ty miała połączenie telefoniczne ze sobą w wieku lat dwudziestu, co byś sobie
powiedziała?


„Głowa do góry, będzie lepiej”.


Raczej nie dawałabym sobie konkretnych rad. Człowiek w tym wieku
musi sam przejść przez ciężkie chwile. Inaczej się nie nauczy.



Katarzyna Wężyk